Niegdyś głodny, zaspany i już spóźniony, pędziłem na drugi koniec miasta, by zdążyć na zajęcia. Teraz jedynym problemem dla mnie jest wypowiedzenie obecny!, na początku zajęć, gdy rozpoczynam maraton serialu Chyłka. Zapraszam na e-wariacje, tylko w stylu Kamila.
Technologia – jeszcze zbawienie, czy już utrapienie?
Będąc małolatem, marzyłem o tym, by mieć swój telefon komórkowy, później komputer, a na końcu konsolę do gier wideo. Dziś udało się skompletować dziecięce marzenia, ale czy na pewno było warto? Czy patrząc w ekran komputera, jestem dziś szczęśliwszy?
I tak, i nie. Z jednej strony mogę pograć w gry, które są tak realistyczne, że czasem nie sposób ocenić, co jest jeszcze rzeczywistością, a co już fikcją. Z drugiej przez pandemię wywołaną Covid-19 nauczanie również przeszło na tryb zdalny. Do 2020 r. żyłem w nieświadomości. Nazwy takie jak Microsoft Teams, Zoom, Discord były tak odległymi bytami, jak poczucie humoru u niektórych posłów. Jednak trzeba było zaadaptować się do nowej rzeczywistości szybciej, niż by można było się spodziewać. Przez wirusa zamknięto dla studentów uniwersyteckie budynki, a studenckie miasteczko wyludniło się szybciej niż widownia festiwalu w Opolu.
Na początku w mediach pojawiały się komunikaty, że taki tryb edukacji będzie obowiązywał przez miesiąc. Później dwa, trzy i tak sobie ten model przetrwał do dziś. Będąc kilka miesięcy w kontakcie z osobami z roku, z prowadzącymi zajęcia za pośrednictwem łączy, kabelków i innych sieci, postanowiłem sprawdzić, jakie są plusy, a jakie minusy opisywanego tematu.
Minusy – susy
Studenci naszej uczelni wykonali większego susa, niż się wszystkim wydaje. Oto objawił się Internet, który nie jest zbawieniem, wytchnieniem od studiów. Platformy Netflix i HBO, Player skrzętnie zostały zastąpione innymi, przytaczanymi już przykładami.
Słysząc o nauczaniu zdalnym, wyobrażałem sobie, że dołączę do transmisji na Teamsie, a w tle będę nadrabiał zaległości serialowe. Jakież było moje zdziwienie, gdy w momencie odpalania serwisu z literką „N” w czasie wykładu, wyrzuciło mnie ze spotkania, co równało się z brakiem obecności na zajęciach. I o ile jeszcze bytowanie na spotkaniu tej formuły jest tak „obowiązkowe”, jak wybór między kawą a herbatą, tak już nieobecność na konwersatoriach może okazać się kluczowa dla zaliczenia semestru… Podobnie jest z możliwością przyrządzania sobie dania w czasie zajęć. W teorii możemy, w praktyce… „Pani/Panie …, proszę powiedzieć, co Pan/i na ten temat sądzi” – to sformułowanie stało się na tyle popularne wśród prowadzących, że przez nie możemy płakać szybciej, niż przez krojenie cebuli do zupy… Ahh i jeszcze ten kontakt z osobami roku… Do niedawna śmiałem się, że dostępność w telefonie emotikonki napełnionego kufla z piwem to niewinny żart informatyków – nerdów… Teraz mam wrażenie, że to jedyny sposób na oddanie się hedonistycznym uciechom w gronie znajomych z roku chwilę po zajęciach…
Jeszcze rok temu normą było, że student w czasie zajęć z koleżanką, kolegą z roku, rozmawiali o tym, co będą robić, gdy tylko opuszczą tajemny pokój wiedzy (zwany salą wydziałową). I być może nie było to zbyt kulturalne względem prowadzących, ale jakże… żywe w porównaniu do obecnej sytuacji. Ahh, lubię dać takiego susa do świata wspomnień… Podobno za nie jeszcze nie karzą…
Plusy – optimusy
Jednak żeby nie było tak negatywnie, to postaram się znaleźć plusy w tejże sytuacji. W końcu idąc z uniżoną głową nie tyle akceptujemy rzeczywistość, co przyjmujemy ją do świadomości i podświadomości.
Dzięki sieci i urządzeniom mobilnym mamy dostęp do aplikacji takich jak Teams, czy Zoom w każdym miejscu i o każdej porze. I o ile wcześniej dowodziłem, że to przekleństwo, tak teraz… Któż zabroni korzystać z nich podczas przebywania w domu rodzinnym? A dlaczego to my mamy gotować, np. obiady? Dlaczego to my mamy zmywać naczynia? Przecież, gdy rozłoży się winę za niepozmywane naczynia, to w mniejszym stopniu oberwiemy, niż gdybyśmy karcili samych siebie w pokoju w akademiku czy w wynajmowanej kawalerce. I do tego jeszcze możliwość zajadania się domowymi wyrobami, a nie pizzą czy innym kebabem każdego dnia… Tak będąc na pierwszym roku, też wierzyłem, że pizzę mógłbym jeść codziennie. A teraz powiem Wam, że w sumie taki schabowy z buraczkami i z ziemniaczki z koperkiem wcale nie jest taki zły…
I pora na tzw. asa z rękawa, czyli na największego plusa zajęć zdalnych! Teraz nie musimy wstawać z łóżka, aby być na zajęciach i pokazać się jako przykładny student. Wystarczy uruchomić aplikację w laptopie bądź smartfonie i dołączyć do spotkania. A gdy wykładowca zapyta: „czy mogłaby/mógłby Pani/Pan się pokazać na kamerce”, zawsze można odpowiedzieć: „Chciał(a)bym, ale coś kamerka mi nie działa…”.
Zakończenie – starcze jęczenie
Każdy tekst musi się czymś skończyć, więc ten akapit będzie uwieńczeniem udręki nad obecną rzeczywistością. W tekście starałem się wyrównać liczbę plusów i minusów, ale nie oszukujmy się, jedynymi plusikami, jakie możemy otrzymać, to te od prowadzących zajęcia… Brak fizycznego kontaktu z ludźmi z roku, brak życia w miasteczku studenckim… To tylko jedne z powodów, przez które optymizm uleciał ze mnie szybciej niż wiara w słowa i obietnice polityków. Jestem subiektywny? Cóż, parafrazując pewne staropolskie powiedzenie: „Jestem dziennikarzem i nic co subiektywne, nie jest mi obce”.
コメント